2009 Maroko

Africa quest - cz.V

 

2009.X.25 Ruszamy około 11-stej. Mamy kilka godzin jazdy po pustyni. Asfaltu będzie tylko trochę na początku. Nie powinno być trudno przejechać ale to wszystko zależy od pogody. Burza pustynna wyklucza jakąkolwiek jazdę ze względu na silniki samochodów, deszcze mogą nas utopić w błocie na rozlewiskach, już to kiedyś przerabialiśmy. Ale na pewno będziemy mogli zakosztować tego co nazywa się spędzaniem czasu na szukaniu pustki w pustyni. Zapewniam, że pod wieczór będziecie mieli dość piasku i kurzu. Nocujemy na plantacji palm daktylowych, punkt 961. Jest dużo miejsca i osłona od wiatru. Odcinek ma około 120km.

25.10.2009, niedziela

Dziś mamy do przejechania niewiele, bo ok. 120 km. Noc była duszna, ale hotelik naprawdę przyjemny. Pan Berber prowadzący ten przybytek uczynny i dowcipny, dobrze nam tu było.
Słońce przygrzewa ostro, pomalutku zbieramy się do dzisiejszego odcinka.

Nieczęsto zdarza mi się myśleć o firmie. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale oprócz myśli o Zuzi nie zajmuje mnie spekulowanie na temat tego, co się „tam” dzieje. Odpoczywam. Odpoczywamy, bo Marek tez ani razu nie zadzwonił do firmy. I dobrze.

Później

Jest wieczór. Siedzimy przy stoliku koło „naszego domu” i walczymy z komarami, zrezygnowani całodzienną walką z pojazdem. Musieliśmy zawrócić z planowanej na dziś trasy polną, wyboista drogą i dojechać tutaj asfaltem. Wszystko nam się psuje, dosłownie wszystko! Bagażnik cały rozlerany, tylko czekać, kiedy nam spadnie na głowę. Grzeje się wciąż woda w chłodnicy, przegrzewa się jakiś olej. O zawieszeniu nie mówię, bo go praktycznie nie mamy – każda dziura czy uskok na drodze to łomot nie z tej ziemi. Na dodatek skrzynia biegów też się zbuntowała i nie dodaje wyższego biegu. Jednym słowem koszmar. Atmosfera w aucie tez gęstnieje w miarę zagęszczania się problemów technicznych. Trudno się dziwić, szczęściem jakoś się w tej sytuacji nie kłócimy.

Przyjechaliśmy do obozowiska wcześnie. Marek poskręcał, co się dało, zrobiliśmy kolejne przeładowanie bagaży, aby ulżyć temu złomowi na górze, teraz większość bagaży mamy w bagażniku w środku. Śpimy dziś więc w namiocie. Zuleńka dzwoniła, po głosie wesoła, ale wiem, że tęskni. My też, bardzo.

 

2009.X.26 Dziś musimy wyruszyć bardzo wcześnie, może nawet o 6-stej czasu polskiego. Mamy długi odcinek i pełen atrakcji. Nie byłoby dobrze gdybyśmy dojechali na nocleg po zmroku, bo na koniec przygotowaliśmy zwiedzanie kanionu Toudra, a on najlepiej przecież prezentuje się przed nocą. Z innych atrakcji mamy przejazd kamienną drogą przez góry, z niecodziennymi widokami. Potem postój na zakupy lokalnych specjałów w Tinejdadzie. Następnie monumentalny, ale od dwóch lat już nie tak dziki, kanion Amellago. Następnie zrobimy sobie obiad w innym kanionie, nad rzeką. Wjedziemy na przełęcz 2000m n.p.m. w Atlasie Wysokim, przed At Hani. Jeśli będziecie chcieli zajedziemy do naszego znajomego Berbera co handluje oryginalnymi wyrobami rzemiosła berberskiego, lepszej jakości i w niższej cenie niż to co można kupić w Fes czy Marakeszu. Na nocleg zjedziemy na kemping, punkt 949. Cały dzisiejszy etap ma około 320km.

26.10.2009, poniedziałek

Noc była… długa. Nie spałam pod namiotem kilkanaście lat, więc wszystkie dźwięki były mi podejrzane. Na dodatek pod wieczór okazało się, że towarzyszą nam nie tylko komary jak krowy, czepliwe skóry pajączki i upierdliwe muchy, ale jeszcze – o zgrozo! – polne myszy, koszatniczki. No to w ogóle nie jest fajne, nie chciałabym się obudzić podgryzana przez mychy. Za życia na dodatek. Szczelnie zapinamy namiot. Zasnęłam ze sporym opóźnieniem.

Rano prysznic – oczywiście w naszej „łazience”, bo w gaju palm daktylowych oprócz robali i daktyli nic więcej. I wcześnie wyruszyliśmy, bo dziś długa droga, w dodatku przez Atlas Wysoki. Przez kanion. Oj, pięknie byłoby sprawnego jeepa mieć, pięknie! A tak… dość to była uciążliwa przeprawa. Ale daliśmy radę!

Teraz mamy krótką przerwę posiłkową w małym miasteczku i ruszamy zaraz dalej, bo jeszcze wiele kilometrów przed nami. Termometr w samochodzie wskazuje 31 stopni, w miasteczku widziałam 37 i bardziej w to wierzę. Pali niemiłosiernie.

Zapomniałam napisać, że przedtem, w górach, w tym kanionie, skończyła nam się droga. Mieszkańcy wsi przy wjeździe do kanionu uprzedzali nas o tym co prawda, ale nie daliśmy im wiary, tym bardziej, że w kolejnej wiosce zeznania były inne. Zajechaliśmy daleko już i z wielkim wysiłkiem, bo to raczej kamienny szlak był niż jakakolwiek droga. Wydawało nam się nawet, że nie wiedzieli chyba ci ludzie co mówią, kiedy faktycznie – wyrwa w ścieżce i koniec szlaku. Szczęśliwy zbieg okoliczności chyba, albo może zasadniej byłoby stwierdzić że Ręka Fatimy sprawiła, że akurat był tam sobie spychacz. Tak po prostu. Więc 20 minut przerwy na kawę i drugie śniadanie i proszę bardzo, droga jest. Specjalnie dla nas! Jedziemy więc dalej.

 

2009.X.27 Ten dzień jest pierwszym, który zbliża nas do Europy. Mamy do pokonania wiele kilometrów po głównych drogach w kierunku na Fes, tam też nocujemy na kempingu, punkt 053. Ale to nie znaczy, że będzie nudno. Po drodze mamy piękne widoki gór, kawałek też pojedziemy po bardziej zapomnianej drodze, aby zobaczyć to czego nie widzą turyści z autobusów. Wieczór spędzimy na zwiedzaniu starówki Fes. Jeśli ktoś z Was będzie chciał wziąć sobie przewodnika, to można go wynająć na kempingu. My nie jesteśmy znawcami Fesu turystycznego, raczej kręcimy się po starówce i nie zachodzimy do landmarków z przewodnika. Dlatego warto rozważyć wynajęcie przewodnika. Do centrum, z kempingu można się dostać taksówką, lub po prostu okazją złapaną na głównej drodze. Ten etap ma około 510km.

27.10.2009, wtorek

Nocleg spędziliśmy w hotelu „Jasmina” w samym sercu kanionu Toudra, w najwęższym jego miejscu, między zboczami 300-metrowych skał. Hotel nie był tak klimatyczny jak ten poprzedni, ział pustką i jak dla mnie był ponury. Zaskoczyło mnie, że mimo wielu prymitywnych rozwiązań i w ogóle dość prymitywnego wyposażenia (oczywiście żarówki bez kloszy, ale to tylko drobny przykład), w pokoju znajdowały się świeczki, że takimi drobiazgami chcą zadbać o dobry nastrój gości. Taaaa….. Nastrój. Rano się okazało, jaki nastrój, wiedzieli co robią. Rano po prostu nie ma prądu. Ot i cały nastrój. Ale kolacja była ok., łóżko też wygodne i ciepły prysznic. Swoją droga, powtarzam o ciepłym prysznicu, jakby to był ósmy cud świata. W domu nikt z nas nie zastanawia się przecież nad prysznicem i nie mówi w ogóle o tym, czy brał prysznic czy nie, to normalne przecież. Ale tutaj ciepła woda i możliwość zażywania kąpieli w warunkach powiedzmy, w miarę higienicznych, są na wagę złota i są luksusem, stąd tyle moich peanów nad bateriami prysznicowymi.

Dziś musimy dotrzeć do Fezu, to ponad 500 km, na szczęście utwardzonymi drogami. Jedziemy.

W drodze

Od kilku dni we wszystkich wsiach, miastach i miasteczkach wielkie poruszenie – król będzie przejeżdżał! Dziś napięcie sięga zenitu, w samochodach na szybach poprzyklejane zdjęcia króla, ulice wysprzątane, mnóstwo flag i szarf z arabskimi napisami, pewnie powitalnymi. I bardzo dużo patroli żandarmerii i policji. My jedziemy sobie głównymi, malowniczo położonymi drogami, nie spiesząc się, w kierunku Fez. Na pustkowiu, wśród czerwonych bezkresów Atlasu, na małym wzgórzu, zrobiliśmy sobie dłuższy postój na konkretne śniadanko. Krzesła, stoliczek – jedliśmy po królewsku i delektowaliśmy się urokami okolicy.

W dalszej drodze skusił nas przydrożny berberyjski sprzedawca. Ten to ma sklep! Setki dzbanów i dzbanuszków, berberyjskich (a może jednak berberskich?) naczyń, dywanów, biżuterii. Kupiliśmy małe co nieco i śmigamy dalej. Krótko przed nami Piotrki, bo spotkaliśmy się z nimi w owym przydrożnym „punkcie handlowym”. Andrzejów na razie nie widać.

Później 

Skończyła się dobra nawierzchnia  po rozwidleniu dróg w kierunku na Fez, Dziurawa tarka i od razu nasz środek lokomocji przypomniał sobie o wszystkich chorobach, na które cierpi. Nam tez dobry nastrój się ulotnił wprost proporcjonalnie do rosnącej temperatury wody i narastającego klekotu bagażnika i stukania odbojników. Ustaliliśmy, że z Fezu uciekamy raniutko i opuszczamy ostatni nocleg z grupą. Jedziemy prosto do granicy, żeby jeszcze w środę przeprawić się do Europy.

 

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy