2011 Budapeszt-Bamako

Część III

 

19.01., środa
No nie, nie tak miało być! Tzn. wszystko tak, jak najbardziej, nocleg na campingu w standardzie nieoczekiwanie dobrym jak na marokański. Ale miało być ciepło!!! Ciepło na dworze było, owszem, za dnia, ale nocą zimno jak psi. Może dlatego, że w górach (1500 m n.p.m). Ale w naszym super-wehikule-wszechczasów miało być luksusowo! A tu webasto niespodziankę niemiłĄ nam zrobiło, zmarzłam jak cholera, Marek też, nawet superciepła piżamka z Ciastkiem od Zuzi nie dała rady. Dopiero rano okazało się, że wywiew od nagrzewania zasłonięty był jakimś pierdołkiem i dlatego się nie załączało. No koszmar.
Kiedy się w końcu o 5.30 wygrzebaliśmy ze śpiworów okazało się, że w nocy dojechało dużo więcej ekip, niż było tu wieczorem.

Dziś przed nami odcinek 588 km, pogoda zapowiada się ładna. Po gorącym, długim prysznicu nastroje powróciły dobre, zaraz ruszamy. Jeszcze tylko krótka odprawa przed startem i możemy jechać.

Zulka dzwoni często, słyszę, że tęskni, wtedy i mnie dopada tęsknota. Ale damy przecież rade…

***
Ale numer. Od chłopaków z White Elephant wzięliśmy dzisiejszą trasę z Road booka, bo zachciało nam się off roadu. I w góry. I nam w Maroku zawsze przydarza się brak drogi! Tu jej wybitnie brakowało, ciężki sprzęt był dopiero w trakcie przegarniania kamieni, aby w ogóle było przejezdnie. Trzeba było poczekać, nawet dość długo, ale jest. Przedzieramy się przez góry. Od jakiegoś czasu jadą z nami mieszkańcy RPA, tzn. za nami. Sympatyczna para białych Afrykańczyków, którzy porzucili na chwile „race” i przyłączyli się do nas, bo nie mają map. Z dzisiejszego odcinka race’owego chyba niewiele będą mieli

Właśnie zjedliśmy obiad (ze słoika, jak zawsze o tej porze). Mapy pozgrywane, najedzeni, dowysikani, możemy dalej chłonąć marokańskie klimaty. A jest naprawdę na co patrzeć. Uwielbiam dzieci na osiołkach i staruszków w galabijach, choć trochę brakuje mi odwagi, żeby tak face to face robić im zdjęcia. To niegrzeczne. Nas drażnią  dzieci, które koniecznie muszą dotknąć samochodu, dostać cokolwiek, choć niby dlaczego? Więc nie chcę zachowywać się tak samo nachalnie i robić im zdjęcia z bliska, choć te akurat byłyby najciekawsze.

Tutejsze życie toczy się zupełnie inaczej niż nasze, ci ludzie maja zupełnie odmienne priorytety. Dzień i wszystkie zajęcia mu towarzyszące ,polegają na tym, aby zorganizować sobie podstawowe rzeczy do funkcjonowania – zebrać drewno, żeby móc rozpalić ogień, na którym będzie można ugotować to, co przyniesie się z targu. Trzeba iść po wodę, czasem daleko, żeby w ogóle zacząć dzień i mieć z czego ugotować herbatę. I tak wszystko po kolei. My – konsumpcyjny Zachód – skupiamy się na sobie i na tym, jak sobie usprawnić życie, wspomagani szybkorozwiającą się techniką – aby móc skupić się na własnych potrzebach. To wszystko, co tutaj musza zrobić ci ludzie, aby egzystować, za nas maja zrobić maszyny i urządzenia. Tutaj – wręcz przeciwnie.

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy