2014/15 Afryka etap I

ZAMBIA II

Niestety to dobre wrażenie już za chwilę prysło znowu jak bańka mydlana. W Mbala, gdzie szukaliśmy noclegu, na jedynym campingu w mieście, nie było miejsca dla dużego samochodu. Wjechaliśmy więc przez szeroko otwartą bramę na teren nad jeziorem, skąd dochodziła muzyka, i gdzie było widać kilku młodych mężczyzn pijących piwo. Pytaliśmy 2 osób, czy możemy cichutko postać tu przez noc, jeśli trzeba – za opłatą, i dwukrotnie otrzymaliśmy zgodę. Rozłożyliśmy nasz zestaw wypoczynkowy, zabrałam się za późny obiad, właściwie kolację. Nie zdążyliśmy dobrze zjeść, kiedy przyszedł jakiś cichociemny, zażądał paszportów i poinformował nas, że jest oficerem imigracyjnym i nie możemy tu zostać. Czyli białym znowu pod górkę... Zanim pokazałam mu nasze paszporty, zażądałam jego ID, co powinno być oczywiste – facet nie miał ani munduru, ani żadnej plakietki – skąd mogłam wiedzieć, że jest tym, za kogo się podaje? Oburzył się mocno i powiedział, że mam nie komplikować sytuacji. Cóż, powiedziałam mu więc, że jestem królową Elżbietą... też mi nie uwierzył (nie wiedzieć czemu). Summa summarum, po słownych przepychankach opuściliśmy niegościnny teren i nocujemy 500 m dalej, pod drzewami przy posterunku policji, za pozwoleniem oficera dyżurnego.

Dużo jest tu takich przypadków – albo ostatnio się zagęściło, albo też już nasze nastawienie się zmieniło. Na hasło „ hello, how are you“, a zaraz potem „give me money“, naprawdę można dostać białej gorączki. Ja dostaję. I z żalem wielkim, ale oboje dochodzimy do wniosku, że Afryka nie jest przyjazna turystom i z takim podejściem nigdy ich nie pozyska. To, co dzieje się w zamkniętych ośrodkach wczasowych, przygotowanych ewidentnie pod turystów z Europy czy Ameryki, nie jest prawdziwą Afryką. Tam obsługa jest perfekcyjnie wyszkolona, żeby zadowolić białego, który przyjeżdża tu, a chce się czuć jak u siebie. Ten nie ma więc możliwości zweryfikować prawdziwej afrykańskiej natury, bo dostaje to, co lubi, co zna ze swojej rzeczywistości. A prawda jest zupełnie inna, poza kilkoma wyjątkami po prostu przykra.

 

P.S. W środku nocy znowu dobijano się do nas z nakazem odjazdu z policyjnego terenu. Tym razem skończyło się na pyskówce i zamykaniu okien z trzaskiem. Zostaliśmy do rana już nie niepokojeni, ale o spaniu nie było mowy.

 

07.08. – 09.08.2014

Odpoczywaliśmy prawie 2 dni w rajskim ogrodzie nad gorącym źródłem Kapishya Hot Springs. Był czas na relax w wodzie, czas na odprężenie po zmaganiach z kiepską drogą i nieprzyjaznymi tubylcami. I czas na wypucowanie wnętrz naszego Zenka. I etap podróży dobiega już końca, za kilka dni będziemy w domu. 

Teraz do celu, do Livingstone, mamy już tylko 760 km. Nocujemy na przyjemnym campingu o równie przyjemnej nazwie Forest Inn (http://www.forestinn-zambia.com) Właśnie przyjechali Holendrzy z dwoma córkami – 14 i 17 lat . Co roku, od 10 lat, przyjeżdżają do Afryki na miesiąc na wakacje. A ja z żalem myślę o tym, jak wiele straciła Zuzia nie będąc z nami podczas tej podróży. 

 

10.08.2014

Dziś na campingu znowu Holendrzy. Nie, nie ci sami co wczoraj. 85% turystów spotkanych w czasie tej podróży to Holendrzy. To smutne, że nie spotkaliśmy żadnego rodaka.

Po drodze zafundowaliśmy Zenkowi porządną kąpiel, trwało ze 2 godziny, ale należało mu się, nazbierał tyle czerwonego pyłu, że pewnie w niejeden worek by się to zmieściło.

 

Nie wspominałam wcześniej,  że pasją Afrykańczyków jest budowanie poziomych ograniczników prędkości na drogach. Mają na tym tle prawdziwą manię. W Zambii i Zimbabwe było ich bardzo dużo, w Tanzanii jeszcze więcej, na szczęście w 95% całkiem nieźle oznaczone. W Kenii równie wiele „hopek“, ale z oznaczeniem gorzej, trzeba było uważać, żeby kół nie oberwać. W Ugandzie dwa razy więcej niż w Tanzanii, niektóre wielkie jak Bieszczady. W rekordowym miejscu, w małym miasteczku, na odcinku około 1 km naliczyłam ich 18! Nie wiem, w czym mają one pomóc, kierowcy jeżdżą jak wariaci, bez wyobraźni, a najgorsi są kierowcy autobusów dalekobieżnych – wyprzedzanie, pod górkę, na zakręcie, na podwójnej ciągłej linii, jeśli w ogóle taka jest, to dla nich zwykłe zasady.

 

11.08.2014

I tak dotarliśmy do Livingstone. Znalezienie bezpiecznego miejsca dla samochodu okazało się, zgodnie z przewidywaniami, całkiem łatwe. Wynajęliśmy więc pokój, ustawiliśmy Zenka we wskazanym przez obsługę miejscu parkowania na najbliższe miesiące i zabraliśmy się do przygotowania go przed „opuszczeniem“. Przez całe popołudnie towarzyszył nam i pomagał małymi rączkami jak umiał, rezolutny 6-latek Brendom. Takie fajne, małe murzyńskie dziecko, też zupełnie niepasujące do innych, spotkanych po drodze. Mały był grzeczny, nienachalny, kręcił się między nami i dopytywał o sprzęty i wyposażenie samochodu. Potem przyszła jego mama i chciała zabrać go do domu, a że kompletnie nam nie przeszkadzał, a wręcz czas umilał, zatrzymaliśmy go do zmroku. Postanowiliśmy zrobić mu jakąś fajną niespodziankę , kiedy wrócimy w listopadzie.

Na jutro udało nam się zabukować bilety (nie bez problemów, bo w Zambii karty płatnicze WBK coś nie bardzo działają). Ale mamy, lecimy i w środę, 13.08. o dziesiątej będziemy w Poznaniu. Będziemy w domu, aż się wierzyć nie chce.

 

 

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy