2014/15 Afryka etap I

UGANDA

30.07.2014

Granica z Ugandą była jak do tej pory najgorzej zorganizowaną granicą (albo najbardziej niezorganizowaną) i zajęła nam najwięcej czasu. Formalności w sumie takie same jak wszędzie – paszporty i wizy w biurze imigracyjnym, u celników karnety CPD, ale opłatę drogową trzeba było iść zapłacić do banku wyznaczonego przez pograniczników, a znalezienie go graniczyłoby z cudem, gdyby nie pomoc młodego Kenijczyko-Ugandyjczyka (po matce i ojcu), imieniem Valentine. Ów młody człowiek polecił nam również miejsce, w którym teraz właśnie, od wczoraj, pauzujemy. Nie wiedział tylko, że w miejscu, gdzie powinny znajdować się znane wodospady Bujagalo, niedaleko Jinja, 3 lata temu zbudowano zaporę i Nil Wiktorii rozlał się szeroką ławą, odsuwając wodospady w zapomnienie... Ale camping nam pasuje na przerwę w podróży, ładnie położony z widokiem na zieloną dolinę Nilu. W ogóle jest tu bardzo bujnie i zielono, co kompletnie kłóci mi się z wyobrażeniem o okolicach równika, który przekraczaliśmy wczoraj o poranku. 

Na campingu spore zainteresowanie wzbudził nasz pojazd, całe popołudnie przyjmowaliśmy gości – białych, czarnych i skośnookich – każdy się dziwił, co to za monstrum i skąd się wzięło.

Dziś jeszcze pozyskaliśmy trochę informacji o ewentualnej możliwości dotarcia na spotkanie z gorylami i jeśli się uda, zafundujemy sobie spacer w parku Bwindi, gdzie się goryle zadomowiły. Ale tam dotrzemy dopiero za 2-3 dni.

Tymczasem jutro opuszczamy Nil Wiktorii i Jinja, omijamy Kampalę (nikt pytany nie poleca wizyty w mieście) i kierujemy się na Zachód Ugandy, do Fort Portal, a potem Qeen Elizabeth NP.

 

31.07.2014

Z przykrością muszę wreszcie zapisać to, co obserwujemy od dawna, a co w ostatnich dniach odczuliśmy dobitnie. Żywo zresztą dyskutujemy o tym często w drodze.

Mieszkańcy Afryki nie dość, że są leniwi, to jeszcze pazerni na pieniądze i bez honoru. Mam takie odczucie, że każde serdeczne powitanie, co z początku braliśmy za przejawy sympatii, każde zagadanie, ma podtekst finansowy. Ci ludzie nie są bezinteresownie przyjacielscy – nie trwa długo, zanim poproszą o papierosa, gift, a często – jak dziś dzieci po drodze – wprost o pieniądze. Przykład z wczoraj: skusiliśmy się na krótką wycieczkę łodzią po Nilu Wiktorii. Chłopak, który przyszedł nas do tego zachęcać, zrobił dobre wrażenie. Mieliśmy wolny dzień, więc daliśmy się namówić. Miało to kosztować 60$. Jako że dysponuję jedynie banknotami 100$ (nauczka na przyszłość, by mieć pieniądze w mniejszych nominałach), jako zapłatę dostał 100, z której resztę miał przynieść za chwilę, bo też nie miał drobnych. Pojawił się po 40 min by potwierdzić, że przyniesie jutro rano przed 8.00, zanim odjedziemy. Niestety się nie pojawił. Oddał twarz za 40$...

Przykład z dziś: pod wieczór dotarliśmy do Fort Portal. To dość duże miasto, niestety z brakami w bazie noclegowej. Na stacji benzynowej wskazano nam miejsce, gdzie na hotelowym parkingu moglibyśmy przenocować, mieliśmy też potrzebę tankowania wody.

Na teren hotelu nie dało się wjechać, ale przed posesją, na sporym klepisku, było wystarczająco dużo miejsca dla trucka. W recepcji dogadałam się co do ceny za tankowanie wody z ogródka, dość słono sobie pani policzyła, ale rozumiem – wyjątkowe życzenie, opłata też wyjątkowa. Za możliwość postoju przed brama i 400 l wody – 40 $. Po 15 minutach, kiedy się już rozgościliśmy i tankowanie było w toku, przyszła młoda muzułmanka, szefowa jak się okazało, i zażądała opłaty za kemping – kolejne 40$, bo rzekomo te pierwsze 40 to tylko za wodę. Ewidentna próba wykorzystania naszych kieszeni. Tego już mi było za wiele – powiedziałam kobiecie, że w takim razie tankujemy naszą kupiona wodę i odjeżdżamy. I raptem okazało się, że jednak te pierwsze 40 dolarów wystarczy. 

Niestety tak tu jest, trzęsą się na widok białego człowieka, bo to dla nich niemal pewne źródło dochodu. Ale we wszystkim powinien być jakiś umiar. Być może jak się przyjeżdża z krótka wizytą do Afryki da się to znieść. My jesteśmy tu drugi miesiąc, na tyle długo, bo zdążyło nam to zacząć doskwierać. I zniechęcać.

01.08. – 04.08.2014

Już z Jinja wyjeżdżaliśmy z pączkującym pomysłem, żeby jednak wybrać się na goryle. Jednak – bo choć Uganda słynie z parków  z gorylami, nie planowaliśmy tej atrakcji. Wszystkie  informacje z internetu na ten temat mówiły, że planuje się taki trekking kilka miesięcy naprzód, trzeba w Kampali zabukować termin i pozyskać pozwolenie. Ale turyści spotkani na campingu opowiadali, że warto, że szkoda, że się nie wybieramy itp. I to dało nam do myślenia. Wyruszyliśmy więc w ciemno w kierunku Bwindi i tuż na Kizagani, na rozdrożu, w policyjnym punkcie kontrolnym, gdzie pytaliśmy o stan dróg i możliwość dojazdu do Bwindi ciężarówką, zagadnęliśmy policjanta o możliwość zakupu biletów na goryle „z marszu“. Zaprzeczył, ale skierował nas do biura UWA (Uganda Wildlife Authority www.ugandawildlife.org) tuż za rogiem. Tam się potwierdziło, że na bilety nie ma szans. Ale jeden ze strażników nie dał za wygraną, podzwonił, podzwonił i skierował nas do Kisoro, w okolice Mgahinga Gorilla National Park, 250 km na południe od miejsca, w którym byliśmy, bo tam jest możliwość zobaczenia goryli jutro. Trochę nie wierząc własnemu szczęściu ruszyliśmy do Kisoro, bo było już południe, a droga długa i o nieznanej jakości.

75 km przed Kisoro wpakowaliśmy się w niezłe tarapaty. Zaufałam nawigacji, nie sprawdziłam wybranej drogi, i, prawdę mówiąc, niewiele brakowało, a przypłacilibyśmy to życiem. To była droga na krawędzi, dosłownie i w przenośni. Na krawędzi górskiego zbocza, wysoko nad jeziorem Buyagani, a tym samym na krawędzi życia i śmierci. 35 km podobno malowniczej trasy, ale co najwyżej dla jednośladu. Podobno, bo nie byłam w stanie jej oglądać, przejechałam ten odcinek z zamkniętymi ze strachu oczami, jak dziecko próbując sobie wmówić, że mnie tam nie ma. Marek z nerwami napiętymi jak postronki dzielnie manewrował, by nas cało z tej opresji wyprowadzić i wypatrywał końca, więc jak wreszcie pojawił się asfalt, którym de facto powinniśmy byli jechać, poczuliśmy się, jakby ktoś nam darował życie. Zdjęć i filmów z tego odcinka nie ma. Nie da się filmować z zamkniętymi oczami

W Kisoro camping, formalności w biurze UWA i nazajutrz o 7.00 start w góry. Przedtem, wieczorem, posiedzieliśmy z czeską rodzinką, która swoim samochodem przemierza Afrykę. To wyjątek, takich turystów prawie nie spotykamy.

Trekking był uciążliwy dla nas – ludzi bez kondycji, ale dało się wytrzymać. Goryla rodzina leniwie zajmowała się swoimi sprawami, nie zwracając niemalże uwagi na 8 turystów z aparatami w dłoniach. Byliśmy tak blisko, na wyciągniecie ręki, a na tych wielkoludach nie robiło to żadnego wrażenia. Przynajmniej nic nie mówiły;-)

Popołudnie „po gorylach“ upłynęło nam miło w towarzystwie Edith i Matthiasa, pary młodych Austriaków, którzy wybrali się na goryle podobnie jak my, ad hoc.

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy