2014/15 Afryka etap I

ZAMBIA I

05.07.2014

Od wczoraj za towarzystwo mamy z jednej strony Niemców z Unimogiem (wreszcie turyści z Europy swoim własnym samochodem!) oraz innych turystów bardziej „lokalnych“. No i hipopotamy, które słychać z zarośli tuż obok – obozujemy po zambijskiej stronie Zambezi na samym jej brzegu (Camping Breezers, kilka km w lewo od Chirundu, bardzo przyjemne miejsce oraz Marie – właścicielka). Marek wreszcie aktywował swój motor i pojechał pobuszować po okolicy i sprawdzić dojazd do Lower Zambezi NP, oddalony od nas o kilkadziesiąt km. Ja wypucowałam nasz podróżny dom, ale teraz już zaczynam się niepokoić, bo dość długo go nie ma! 

Wczoraj nic specjalnego się nie wydarzyło, może poza jedną kontrolą policji, która złapała nas na radar, ale jako „obcych“ potraktowała ulgowo i ostatecznie nie ukarała mandatem.

Granica Zimbabwe/Zambia to jak do tej pory najbardziej uporządkowane przejście graniczne, trwało co prawda 1,5 godziny, ale tylko z powodu powolnych ruchów obsługi. Ale żadnych pomagierów, jasno określone co, gdzie i w jakiej kolejności. Można? Można!

P.S. Udało mi się dodzwonić do Marka, wszystko ok, wraca „do domu“.

 

06.07.2014 wieczorem

Fajnie jest spotykać ludzi w drodze. Hans i Sheila okazali się przemiłym towarzystwem, wczorajszy wieczór spędziliśmy przy ognisku, z porykującymi hipopotamami w tle. Wczoraj też pojawiła się na campingu Marta – dziewczyna z Zabrza, mieszkająca na stałe w Berlinie, gdzie pracuje dla organizacji pozarządowej i w ramach jednego z projektów była kilka dni w Lusace, skąd na weekend przyjechała właśnie tu, nad Zambezi. Martę zabraliśmy dziś do Lusaki na lotnisko. Fajne spotkanie z dziewczyną-pędziwiatr, jak sama o sobie mówi, bo nosi ją po świecie i nigdzie nie może zagrzać miejsca.

Kierujemy się drogą T4 na Malawi, a teraz, tuż przy granicy z Mozambikiem, nad rzeką Luangwa, zakotwiczyliśmy na noc. Obok nas para Południowoafrykańczyków z Johannesburga, tuż po nas dotarli jeszcze  Szwajcarzy dwoma autami. No ci to profesorowie. Jadą z Europy już 16 miesięcy, ale jadą z góry na dół na kołach (Turi i Stina = Artur i Christina). To jest coś, co i nam się marzy... Ich plan przewiduje jeszcze kolejnych 16 miesięcy po Afryce.

Jutro mamy dotrzeć do South Luangwa NP i zostać tam 2 dni.

Zambia jest podobna do Zimbabwe, może trochę więcej tu upraw bananów, zdarzają się też poletka bawełny. Lusaka to duże, ale brudne i dość nowoczesne miasto. Nie na tyle interesujące, by chciało nam się zatrzymać tu na dłużej, niż potrzeba było na pożegnanie z Martą. 

Jest ciepło, a nawet gorąco, dziś w dzień było 35 stopni.

 

07.07.2014

Dziś trochę gnaliśmy jak autobus rejsowy, żeby pokonać dystans 470 km do bramy parku. Ostatni odcinek drogi, 130 km, był puściutki i szeroki, więc udało nam się dotrzeć do celu dobrze przed zmrokiem. Spośród wielu campingów wybraliśmy Track&Trail, polecany nam wczoraj przez parę z RPA.

Krajobraz po drodze podobny do tego z ostatnich dni – zarośla, suche trawy, wioski i miasteczka, pomiędzy nimi kobiety z tobołkami na głowach i dziećmi na plechach, kozy, krowy, płonące zarośla... Udało się nam nawet znaleźć myjnię z wodą pod ciśnieniem i opłukać trochę samochód z kurzu. Policja, od kiedy mamy paski odblaskowe na zderzaku, właściwie nie zwraca na nas uwagi, tylko ręką daje znak do dalszej jazdy. Jedynie raz nas zatrzymano i musieliśmy okazać ubezpieczenie drogowe, które pomni zeszłorocznej sytuacji z Kazachstanu, przezornie wykupiliśmy na granicy.

W miasteczku, w którym „kapał się“ Zetros, korzystając z wolnej chwili, poszliśmy na małe zakupy i popodglądać mieszkańców. Nasza bladość przyciąga tu oczywiście uwagę, ale ludzie są pozytywnie nastawieni i jeśli już zdarza się, że ktoś nas zaczepi, to z pozdrowieniem, albo pytaniem skąd jesteśmy. Do tej pory nie zdarzyło się nic nieprzyjemnego ze strony tubylców, zresztą my też na każdy przejaw zainteresowania odpowiadamy uśmiechem. Najfajniejsze są dzieci, które, jak już chyba wspomniałam, entuzjastycznie, całymi grupami, machają nam z daleka.

Jutro rano mamy plan na safari z aparatami. Zwierząt jest tu sporo, tuż przed wjazdem na camping, przy drodze, błąkały się dwa stada słoni. Z pobliskiej rzeki znowu słychać hipki, a w drzewach rozrabiają małpy, które zresztą biegają śmiało między samochodami i namiotami. Obsługa campu ostrzegała, żeby nie błąkać się nigdzie o ciemku, bo słonie i hipopotamy są tu częstymi nocnymi gośćmi. Jutro przyjrzymy im się znowu z bliska, choć, niestety, zachodzi duże prawdopodobieństwo, że nas naszym wielkoludem na teren parku nie wpuszczą. W razie czego zarezerwowaliśmy 2 miejsca na popołudniowo-wieczorne safari lokalną Toyotą, niech będzie chociaż jakaś nagroda za nadłożone kilometry. W każdym razie o 6.00 pobudka, podjazd pod bramę i zagramy vabank. Może się uda. 

 

 

08.07.2014

Nie udało się. Uparli się strażnicy – że niby Zetros za duży, za głośny... Trochę miny nam zrzedły, bo to oznaczało, że musimy wracać na camping i czekać na swoje safari do popołudnia. Ale szczęśliwie chłopak z obsługi sąsiedniego campingu załatwił nam 2 miejsca w samochodzie, w którym wieziono jedynie 2 dziewczyny – siostry z Irlandii, jak się później okazało – i dołączyliśmy do nich. To było rano, a pod wieczór, zgodnie z planem, jechaliśmy z „naszą“ obsługą. Zwierząt tu mało w porównaniu do Krugera. Ale na koniec, już o ciemku, widzieliśmy jak dwie hieny małemu lampartowi próbowały odebrać kolacje w postaci małpiej kości i matka-lamparcica zrobiła z nimi porządek.

Teraz jest wieczór, godz. 21.00, jak na nas już bardzo późno. Pozbieraliśmy obóz i jutro wczesnym rankiem wyruszamy do Chipaty, gdzie mamy nadzieję sprawnie przekroczyć granicę Malawi.

Zanim skończę wątek parku South Luangwa dodam tylko, że manager campingu, młody chłopak imieniem Bruce, także okazał się miłośnikiem podróży i wspominał, co było dla nas miłym zaskoczeniem, pobyt w Polsce i podróż koleją transsyberyjską. Ot, mały świat!

 

P.S. Słonie na camping, jak sie okazało, zaglądają nie tylko w nocy. Dziś pojawiły się w ciągu dnia, czym wzbudziły zainteresowanie konsumujących właśnie obiad turystów. I po co płacić za safari, skoro zwierzyna sama pcha się do ludzi!

 

09.07.2014

W nocy się działo. Słonie powróciły i przypuściły „atak“ na ludzką siedzibę. I nieźle narozrabiały. Przyszły rodzinnie – 4 sztuki – i buszowały w dobytkach turystów w poszukiwaniu jedzenia. A wszystko to w wielkiej ciszy, jak tylko słonie potrafią. Co jest zadziwiające , bo przecież są takie wielkie! A stąpają jak po miękkim dywanie, bezszelestnie. Starania ochrony campu  spełzły na niczym – po pierwszym straszeniu zwierzęta wróciły po godzinie i zrobiły swoje. To trochę straszne i trochę śmieszne zobaczyć nagle, w środku nocy, tuż przy oknie wielka trąbę i dwa wielkie kły. Mieliśmy więc słonie już nie tylko w odległości kilku metrów, ale dosłownie na wyciągnięcie ręki.

 

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy