2014 Maroko

08. lutego, sobota

Kompletnie zmienilismy plan podróży. Z Ouarzazate malowniczą trasą, przez przełęcz Tizin-n-Tischka, pojechalismy do Marakeszu. Jestesmy w Maroku czwarty raz, a jakos nie zlozyło sie, by tam zajrzeć. Poza tym, troche nadambitnie ułozylam trasę, dojazd nad Atlantyk w okolicach Sidi Ifni był realny, ale zajałby bardzo duzo czasu, cała trasa miała  około 3200 km, a dni na to nie za wiele. Średnio musielibysmy przemierzać po 300 km dziennie, a gdzie czas na relaks? Gdzie leniwe popasy? Gdzie czas na zabawy KTM-em? Więc nie, nie chcemy gnać z prędkościa wiatru. Chcemy tu po prostu być.

Zatem Marakesz. Na przedmieściach znależliśmy fajny kemping, właściwie to jakaś mekka kamperowców, Żetek wzbudził prawdziwą sensację, przytłaczając „wzrostem“ całą rzeszę mniejszych i wiekszych kamperów.

Wieczorem pospacerowalismy po Dżamma-el-Fna, chłonąc gwar, kolory i muzykę, wdychając dym z licznych grillów i gotujących sie na nich marokańskich specjałów. Nastepnego ranka uciekalismy z wielkomiejskiego gwaru w zacisze łagodnych wzgórz, czerwonej, gliniastej ziemi i zieleni, otaczającej wodospady Ouzoud. Ouzoud – urocze miejsce, w wydaniu europejskim byłoby doskonałą turystyczna oazą. A tutaj wiadomo – mnóstwo niedoskonałości organizacyjnych i infrastrukturálních. Ale to urok Maroka przecież. Zaraz na parkingu znalazł się Sajid, kolejny samozwańczy przewodnik. Pokazał (choc nikt go o to nie prosił), którędy pójśc na spacer, aby z jednej strony wodospadu zejśc z góry w dół do miejsca, gdzie z wysokości 110 metrów spadają kaskady wody, by druga stroną zbocza wrócic na górę. 

Zostalismy tu 2 dni i poszlismy na ten spacer. Jak dla nas, mieszczuchów bez kondycji, dośc wymagający, bo nieregulowana to ścieżka, wyzłobiona w glinie przez splywającą z gór wodę, stromo opadająca w dół. Potem po kamyczkach przez jeziorko na druga stronę i tu, już schodami, znowu w górę. Spacer męczący, ale przyjemny.

Dzis sobota, z Ouzoud bardzo kretymi drogami przebijaliśmy sie przez pasmo górskie raz, potem znowu, az dotarlismy nad zalew  Bin-el-Ouidane, po ktorego drugiej stronie bylismy rano. Na piaszczystym cypelku, z dala od wioski, otoczeni wodą, rozbiliśmy obóz. Jest tak pieknie, że tutaj tez postanowilismy zostac do poniedziałku. Czas nas nie goni, a miejsce jest naprawde wyjątkowe. Co ważne, okolica obfituje w górskie ścieżynki, które Marek sumiennie objeżdża swoim dwukółkiem. Jemu sprawia to frajdę, a Zuzia i ja leniuchujemy błogo przy „domu“, zapadniete w krzesła i cieszące sie dudniącym w głowie hasłem: „nic nie muszę, życ nie umierać“ J Nieopodal, kilkadziesiat metrów od nas, na brzegu, dwóch młodych Niemców rozbiło namiot i łowią ryby, umówilismy sie, że jak złowią, przyniosa na kolację.

Z drugiej strony, na wzgórzu, lokalna młodziez próbuje rozpalic ognisko, a że, wnioskując po ich zachowaniu, są przynajmniej lekko „odurzeni“, nie bardzo im to wychodzi. Zuzia śledzi postępy przez lornetkę.

No i tak to wygląda. Słoneczko przyjemnie grzeje, odpoczywamy. Jest luz, po prostu urlop w MarokoJ

 

 

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy