2014 Maroko

03. lutego, poniedziałek

Od wczorajszego przedpołudnia do dzisiejszego poranka towarzyszył nam Mubarak. Jak tylko dotarlismy do złotych wydm Ergu Chebbi pojawił sie na swoim motorowerze, jak zwykle „znikad“, w niebieskiej galabiji i niebieskim turbanie i juz z nami został. My organizowalismy sobie „domostwo“, a on, nie przejmując się tym, że nie poświęcamy mu całej naszej uwagi, kręcił sie blisko i we wszystkim chciał pomagać. Swoja milczącą obecność zaznaczał pisząc na piasku nasze imiona w swoim języku . W porze obiadowej zostawił nas na 1,5 godziny, po czym wrócił i pojechał z Markiem „poszalec“ na dwóch kółkach. On na swoich, Marek na swoich. W sumie był miły, mimo praktycznie stałej obecności nienahalny. Bardzo dobrze mówił po angielsku (i w trzech innych językach), ktorych nota bene nauczył sie od turystów, bo do żadnej szkoły, oprócz koranicznej, nigdy nie uczęszczał. Nie wyjeżdżał tez poza Merzougę, nigdy nie dotknał sniegu, choc osniezone pasmo Atlasu widać w oddali; ma 4 dzieci, 39 lat, choc wyglada na 20 więcej... Surowe warunki zycia (w lecie góry, przez pozostały czas roku, kiedy temperatury sa niższe na pustyni) odcisneły pietno na jego wyglądzie. Najwiekszym marzeniem Mubaraka jest zakup wielbłąda, choc 1500 euro to kwota trudno tutaj osiągalna. 

Dzień i nocleg pośród piaszczystych wydm były bardzo przyjemne. Zetros świetnie radzi sobie w piasku i gdyby nie to, że cięzkim stresem przypłacam niepewne – zazwyczaj tylko wg mnie – sytuacje, moglibysmy wedrzeć się wgłąb Ergu Chebbi jeszcze dalej. Ale i tak obozowaliśmy otoczeni górami piasku, nie widząc i nie słysząc nic i nikogo. Cisza w takim miejscu – bezcenna i niepowtarzalna. Nie słychac nic prócz bicia własnego serca, człowiek nabiera przez chwile namacalności swojego istnienia; miarowy rytm serca przyspieszaja jedynie emocje wzbudzane przez zachwyt nad tak odludnym i fascynujacym miejscem.

Dzisiejszy cel to wąwozy Todra i Dades. W tym pierwszym zatrzymalismy sie juz na nocny postój, choc jeszcze sie nie ściemniło.

Po drodze uzupełnialismy zapasy wody i paliwa, co przy tej wielkości zbiorników zajeło nam dobrze ponad godzinę. Woda ciurkała jak krew z nosa, ale nie mozna powiedziec, żeby nam sie w tym czasie nudziło. Zuzia wykorzystała postój na czytanie „Krzyzaków“, ktorych znienawidziła od pierwszych stron, jednak w ramach lektury szkolnej musi ich przeczytać w najbliższych dniach. Obsługa stacji zagadywała nas ciekawie, opowiadając o tym, że ta stacja jest nowa, działa dopiero od 4 dni, jeszcze nie w pełni ukończona. Zostałam nawet zaproszona do zwiedzania zakamarków, tarasu na dachu i pensjonatu, który lada moment ma zacząć przyjmować gości.

Dalsza droga leniwie wiodła trasa R704, potem z Tinerhiru wjechalismy w Todrę i w miejscu, gdzie skalne ściany siegają nieba, w znanym nam juz hotelu „Jasmina“, wpałaszowaliśmy tadżin i napiliśmy się „berber whisky“ – mocnej i słodkiej miętowej herbaty, która przypadła do gustu zwłaszcza Zuzi. Przedzieranie sie przez wioski rozmieszczone wzdłuż wąwozu nie jest takie proste – przemiszczajacy sie na drodze ludzie i zwierzęta, co kawałek remonty lub osuwiska ziemi i kamieni. Ale nie my jedyni jechalismy tu cieżarówką, jezdżą tez autobusy z turystami, jeździ lokalny transport wyładowany po brzegi i ponad „wzrost“ (mistrzów załadunku ciąg dalszy), dajemy rade i myJ 

Jutro dalszy ciąg Todry, potem Dades i z Boulmane spróbujemy przez góry przedrzeć sie do Zagory szlakiem, którym w zeszłym roku jechalismy Toyką, a który, mimo walorów krajoznawczo-widokowych, zapamiętałam i oznaczyłam na mapie jako trudny. No zobaczymy, myslą przewodnia tej wyprawy jest test Zetrosa, więc chcemy go wypróbować w różnych warunkach i na róznych drogách – Zetrosa i siebie, bo dla nas jazda takim „gabarytem“ to też sprawdzian. Do tej pory podrózuje sie bardzo komfortowo, o obozowaniu i „domowym“ zyciu w ogóle nie muszę chyba pisać, bo to rozumie sie samo przez się, zabudowa mieszkalna iście domowa daje o wiele większą wygodę, niz Toyota. Jesi chodzi o sama jazdę Zenek jest oczywiście wolniejszy, ale w terenie nie ma w tym nic negatywnego, tutaj nie ma potrzeby przemieszczać sie szybko, każdym innym mniejszym samochodem prędkośc byłaby taka sama. Póki co wszyscy jesteśmy zadowoleni, rozgladamy sie, przygladamy, raz po raz komentując odmiennośc Maroko od naszej europejskiej codzienności. Co dostrzegamy to to, że w wielu miejscach jest schludniej i czyściej niż te 5 lat temu, kiedy byliśmy tu pierwszy raz. Wydaje mi sie też, że łatwiej (częściej) mozna sie porozumiec po angielsku, zresztą sami marokańczycy mówia, że w szkołach kładzie sie nacisk na języki (bo oprócz angielskiego ucza sie jeszcze hiszpańskiego i oczywiście francuskiego).

 

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy