2013 Pamir

Kirgistan

Na granicy dogonili nas „Australijczycy” – okazali się być Holendrami. Malutkie przejście na granicy Kyzyl Art. Pass, mili pogranicznicy, wszystko sprawnie i w miłej atmosferze, tyle że, jak zwykle, spisywanie ręczne. Okazało się, że nie mieliśmy jakiegoś kwitka, którego nam nie dano przy wjeździe do Tadżykistanu, więc trzeba było zapłacić 13$ ekstra i pojechaliśmy przez kolorowe góry do bramki kirgiskiej.  
Tam podobnie leniwa atmosfera, pasły się krówki, a celnicy akurat jedli obiad, więc przyszło nam oczekiwać kwadrans Tutaj wszystko jeszcze sprawniej, jedynie pieczątki w paszporty, żadnego wypisywania deklaracji, nic. Celnik nawet nie zajrzał paszporty, jedynie „kuknął” do samochodu , spytał czy przewozimy coś niedozwolonego. Jak usłyszał, że jesteśmy rodzina na wakacjach, życzył nam dobrej podróży i kazał jechać.

I tak oto jesteśmy w Kirgistanie. Widoki alpejskie, łącznie ze stanem drogi – równiutka, gładka jak stół nawierzchnia, oznaczona znakami poziomymi. Znaczącą odmiana jest natomiast to, że na tych pięknych, zielonych zboczach nie stoją ukwiecone wille i mercedesy, tylko jurty i osiołki.

Zjechaliśmy do poziomu 2300 m, temp. znowu „żrąca”, 32 stopnie. Kierujemy się do Osz, musimy znaleźć mechanika, bo cały przedni bufor toyoty jest luźny, na wertepach poluzowały się śruby mocujące i grozi spadnięciem. Osz to duże miasto, zakładam, że z mechanikiem nie będzie problemu.
Tymczasem podziwiamy widoki, bardzo kolorowe zbocza i zielone stoki, i dochodzimy do siebie po wysokościach ostatnich dni. Ludzie tu już urodziwi „inaczej”. Tak jak Pamirczycy byli ładni, o rysach „neutralnych”, nawet rzec by można europejskich, tyle, że wszyscy ciemnowłosi, tak uroda Kirgizów od biega od naszych kanonów – okrągłe i rumiane buzie, skośne, małe oczy. Nie wyłącznie, ale przeważająco.

Dystans dnia: 421,0 km (8.456,9 km)

31 lipca, środa
W Osz najpierw toyka została porządnie wyszorowana z pamirskiego kurzu, potem w centrum miasta Zuzia wypatrzyła przytulny hotelik, obok którego urzędował potrzebny nam mechanik. I dobrze, bo okazało się, że zderzak wisi na jednej z czterech śrub mocujących, pozostałe się urwały. Zostawiliśmy specjaliście toykę z robotą i poszliśmy się chłodzić pod letni prysznic, temp. w cieniu nie schodzi poniżej 40 stopni. W górach nie było czym oddychać z powodu braku tlenu, a tu z powodu piekielnego upału.

Dzisiejszego ranka mechanik jeszcze nie był gotowy, więc mieliśmy chwilę na spacer po mieście, niestety nic tu ciekawego. Straganiarze, kierowcy bez rozumu. To samo jest na drogach poza miastem, niby maja dobrze przygotowane drogi, ale niewiedzą, do czego one służą, małe dzieci chodzą bez opieki, to samo zwierzyna parzystokopytna, środkiem, poboczem, pod prąd, uważać trzeba bardzo.
Mechanik w końcu dokonał swego dzieła, choć więcej przy tym napsuł – nie działa np. wyciągarka.

Opuściliśmy Osz około 11-stej i kierujemy się bocznymi drogami, przez przełęcz Kugart Pass (3096 mnpm) na Naryn, a docelowo jezioro Issyk Kul. Uff, gorąco!!!

Dystans dnia: 260,6 km (8.717,5 km)

01 sierpnia, czwartek
Kolejny obóz w kolejnym urokliwy
m miejscu. Za przełęczą góry skaliste ustąpiły miejsca łagodnym, zielonym stokom, porośniętym kwitnącymi i brzęczącymi łąkami. Sezon sianokosów trwa tu w pełni, co i rusz ciągniki rolnicze, ciężarówki pełne siana i równo poustawiane snopki. Trudno było znaleźć niezagospodarowany kawałek łąki, żeby nie wejść w szkodę gospodarzom, ale w końcu się udało.
Na tym zielonym kawałku zbocza rośnie tyle różnych ziół i kwiecia, że aż chciało się cos z nich zrobić. I tak powstał polny wianek, który najpierw udekorował głowę Zuzi, aż wyglądała jak rusałka, a potem zawisł na snorklu i ozdobił toykę. Ona w końcu też jest kobietą, i to dzielną bo sprawuje się bez zarzutu. Przejeżdżające co kilka minut samochody z sianem nie zepsuły nam popołudnia, a ludzie nimi jadący pozdrawiali nas przyjaźnie machając.
No i wyciągarką działa, Marek nie odpuścił i poprawił niedbalstwo mechanika. 

Xxx
Dziś dzień pełen niespodzianek. No może nie było ich „pełno”, ale znaczące. Najpierw rano mieliśmy przy śniadaniu gościa z Hiszpanii. Carlos, bo tak mu na imię, przemierza te rejony na rowerze i jak już się zatrzymał, żeby spytać o stromość dalszych podjazdów (on dopiero zmierza w kierunku Tadżykistanu), tak został z nami i zjadł śniadanie.
W drodze zaskakiwała nas różnorodność gór – raz skaliste, raz łagodne i zielone, to znów prawie białe i łyse niczym wygolone owce. Największą niespodzianka było słońce, które dziś nie bardzo mogło się przebić przez chmury, choć i przez nie przygrzewało konkretnie. Gdzieś po drodze pokropił nawet deszcz.
Najlepsze czekało nas jednak u schyłku dzisiejszego odcinka. Kilkadziesiąt km za Narynem, a obraliśmy znowu boczne drogi, nie główne, za kolejnym mostkiem na rzece Naryn, pojawił się szlaban, otwarty, a za nim… świat jakby się odmienił! Strzeliste skalne zbocza, ale porośnięte zielenią i świerkami, jak w Tatrach, w głębokim kanionie rwąca rzeka, kwitnące trawy i kwiaty na połoninach, a w powietrzu zaledwie 20 stopni. Coś mi się mocno wydaje, że na którejś mapie ten rejon oznaczony był jako rezerwat o nazwie Naryn właśnie – jak rzeka i miejscowość, jednak przy wjeździe nie mówi o tym żaden znak, żadna informacja. Nie mogliśmy pojechać dalej nie zatrzymując się tutaj, to wymarzone miejsce na biwak, mam tylko nadzieję, że nie łamiemy prawa i nikt nas stąd nie wygoni. Na wszelki wypadek, oprócz zwykłego zbierania śmieci do worka, nie zostawiamy nawet niedopałków i staranniej niż zwykle pilnujemy porządku w obozie. Gdyby się okazało, że to jednak ścisły rezerwat przyrody, zostanie po nas jedynie wygnieciona trawa. Jest pięknie, jest cicho i jesteśmy sami.

Dystans dnia:310,2 km (9.027,7 km)

02 sierpnia, piątek
Wczoraj o zmierzchu przeżyliśmy chwile grozy. Mocno się już ściemniało, kiedy Marek wypatrzył zbliżającego się konno człowieka. Strażnik leśny to, jak nic! Przyjdzie nam zwijać obóz i szukać innego miejsca. Dobrze, że przynajmniej byliśmy już po kolacji i kąpieli. Tymczasem człowiek okazał się mieszkańcem okolicznych gór. Mały, okrągły, rumiany człowieczek, w wielkiej, filcowej, tradycyjnej kirgiskiej czapie. Wytłumaczył nam, że mieszka – o tam – pokazując wysoko palcem na najbliższą górę. Żyje „tam” z rodziną, żoną i pięciorgiem dzieci. I koniecznie, ale to koniecznie nas rano oczekuje. Podziękowaliśmy pięknie za zaproszenie, chociaż to podłe z naszej strony, bo odjechał w przekonaniu, że go odwiedzimy. A przecież nawet nie wiemy, jak trafić „tam”.

Dziś poranek trochę chłodny, pochmurny i wilgotny, bo z mżawką, ale to nawet miła odmiana po tych piekielnych upałach. Cel na dziś – Issyk Kul, za jakieś 170 km.

Xxx
No taaa
ak…. Najpierw pomyliliśmy polne drogi i zamiast wyjechać z łąk i gór na południu jeziora, wyjechaliśmy wprost na Kochkor i Balykchy. Trochę nerwowi podjechaliśmy na plażę, a tam… Nie spodziewałam się europejskiego blichtru, super promenady, fajnych kafejek i smażalni ryb. Nie spodziewałam się tego wszystkiego w europejskim wydaniu, przecież nie jesteśmy w Europie i nie u siebie, no ale „czegoś” w ogóle się jednak spodziewałam… Czegoś, co będzie świadczyło o tym, że jest to miejsce turystyczne, wakacyjne, ważne dla społeczności kirgiskiej i przyjeżdżających tu na luksusowe wakacje zamożnych Kazachów. Tymczasem niemiły to obraz, brzeg jeziora jest trudnodostępny z drogi, kompletnie zaniedbany i niezagospodarowany. Wszędzie brudno, śmieci, infrastruktury kompletnie żadnej, a sama plaża to ciemny piasek i mętna woda. Żeby nie dać się zwieść i budować całej opinii na jednym tylko skrawku, bo może wybraliśmy złe miejsce, pojechaliśmy jeszcze kilkadziesiąt km północnym brzegiem, aby przekonać się, czy gdzieś jest lepiej lub choćby inaczej.
Niestety nie jest. Trafiliśmy do prywatnego ośrodka wypoczynkowego, który uchodzi tu chyba za luksusowy – ogrodzony, z szyldem. Jednak tu też nie wyglądało lepiej. Porażka. Zawróciliśmy więc rozczarowani, nawet powietrze mgliste i przytłumione nie pozwalało na podziwianie gór wokół jeziora. Tak zakończyliśmy przygodę z tą perłą Kirgistanu. 

Teraz podjechaliśmy na kazachska granicę w Korday. To tuż nad Bishkekiem, ruch jest spory, kolejka oczekujących też, zanosi się na kilka godzin czekania.

Dystans dnia: 544,6 km (9.572,3 km)

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy