2016 Australia etap I

23 czerwca - 01 lipca

23.06. 80 Mile Beach Camp
Od wczoraj jedziemy Great Northern Hwy w kierunku Darwin, by wreszcie doczekać się Zuzi, która przylatuje 01.07. Droga generalnie jest nudna, ale trafiliśmy fajny kamp nad samą wodą. Tyle, że jak dziś rano poszliśmy na spacer na plażę okazało się, że odpływ zabrał całą wodę, widać ją z 1,5 km od brzegu. Jest gorąco, bryza od Oceanu zbyt skąpa, by chłodzić powietrze. Słońce pali jak szalone. Planujemy dokąd zabrać Zuzię, przed nami bodaj najciekawszy region Australii – Kimberly.

26.06, Cape Leveque, Dampier Peninsula
Zmiana planów. Zuzia przyleci do Broome, zatem mamy kilka dni do piątku, czas oczekiwania. Jak zwykle uciekliśmy z miasta, jesteśmy na północnym krańcu Australii. Gorąco, chciałoby się powiedzieć „wreszcie”, ale upał jest ciężki do zniesienia w dzień. W mieście – nie do wytrzymania. Nie umiem sobie wyobrazić co będzie latem, kiedy temperatury sięgają tu 55 stopni.
Woda w Morzu Timora tak przyjemnie ciepła, że nie chciało się z niej wychodzić, najprzyjemniejsza pora na kąpiel tuż przed zachodem słońc, około 16.30-17.00, kiedy zaczyna ono odpuszczać całodzienne prażenie, wtedy robi się znośnie.
Dziś jeszcze poplażujemy trochę, jutro opuścimy to gościnne miejsce. Jedyny mankament, to obecność wielu ludzi. Na dziko w tej okolicy nie ma gdzie się zatrzymać, a kampowiska zawalone po brzegi, bez rezerwacji cudem wczoraj otrzymaliśmy ostatnie wolne miejsce. Sezon wypoczynkowy w pełni mimo, że to zima. Chciałabym takie lato u nas, jak tutejsza zima, choć rodzina donosi, że upały w Polsce aktualnie na podobnym poziomie 32-33 stopnie, a tutaj mamy 37-38.
28.06., Banana Well Camping, Dampier Peninsula
Objeżdżamy zakamarki półwyspu Dampier czekając na piątkowy przylot Zuzi. Po Cape Leveque stacjonowaliśmy w Middle Lagoon, w warunkach znacznie przyjemniejszych niż na przepełnionym ludźmi poprzednim kampie. Dużo miejsca, swoboda, bezpośredni dostęp do plaży. I cudownie ciepła woda w morzu, bez krokodyli i os morskich. I spektakularny zachód Słońca, które utonęło w morzu, pozostawiając po sobie rozpalony do czerwoności horyzont. A na dokładkę za sąsiada mieliśmy wirtuoza gitary, który w blasku ogniska dał nam niesamowity koncert. Słuchaliśmy jak urzeczeni, siedząc w ciemności naszego domu, nieśmiało raz po raz na zachętę bijąc brawo.
Dziś przemieściliśmy się o kolejne 50 km na południe, niedaleko Beagle Bay. Tu już wyraźne ostrzeżenia przed krokodylami i zakaz wchodzenia do wody. Nawet jeśli są nadwrażliwi i przez ostatnie 5 lat żaden krokodyl się tu nie pojawił, nie zamierzamy na własnej skórze sprawdzać, czy faktycznie są czy ich nie ma. Te potwory są nieobliczalne i w starciu z takim człowiek – drobinka nie ma szans.
Tu na kampie, chyba dlatego, że jest z dala od wody, znowu są muchy. A tak szybko się od nich odzwyczailiśmy. W połączeniu z palącym upałem są wyjątkowo dokuczliwe. Ale na szczęście to jedyny minus dzisiejszego postoju.
Marek już się dogadał z właścicielem obozowiska co do tego, gdzie można poszaleć motorkiem i tyle go widziałam.

01.07., Broome Airport
Od dwóch dni spędzamy czas w Broome. Dziś wreszcie długo wyczekiwane święto, za dwie godziny będzie z nami Zuzia!!!

c d n

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy