2016 Australia etap I

28 maja - 4 czerwca

28.05, Wave Rock Campground
No nie jest to najlepszy czas na podróżowanie po Australii. Zima zimą, ale myślałam, że na Antypodach nawet w zimie jest cieplej. I pewnie jest, na Północy, tymczasem my jesteśmy znów na Południu, a tu pochmurno, pokropuje, wieje… zaledwie 15 stopni. Niefajne to jest, bo w dzień jesteśmy w podróży, a po południu szybko robi się ciemno, a jak ciemno to jeszcze chłodniej. Dziś po spacerze do falistej skały i wokół niej, niewiele dnia nam zostało na przyjemne spędzanie czasu na łonie natury. Teraz dochodzi 18sta, a my uciekliśmy do ciepłego domu. Znowu długi wieczór, książki, trochę mapy, planowanie jutrzejszego dnia, herbata z cytrynką. Turystów o tej porze roku tu niewielu, ale co się dziwić. Jeśli są, to praktycznie sami emeryci – nie mają dzieci w wieku szkolnym, a i pewnie łatwiej teraz podróżować, niż w środku upalnego lata. Ja jednak wole lato – nawet w największych upałach kawałek cienia zawsze gdzieś się znajdzie. A w zimnie – wszędzie zimno.
Jutro kierunek Perth, spędzimy tam dzień, może dwa. Potem ruszamy na Północ wzdłuż zachodniego wybrzeża.
Zima tutaj tak naprawdę dopiero się zacznie. A Polsce teraz taka piękna, ciepła wiosna!

29.05, Perth
Klops. Totalny. To znaczy – jak wielki jest to klops okaże się jutro rano, jak zajedziemy do serwisu. Jeśli zajedziemy, bo na campingu okazało się, że z podwozia coś nam mocno cieknie. Nie kapie, a cieknie szerokim strumieniem. Szczęście w nieszczęściu, że jesteśmy w mieście, że serwis blisko, jest nadzieja. Wstępne oględziny wykluczają skrzynię biegów, podejrzenie pada na układ wspomagania kierownicy. Nie jest to też olej z silnika. Ale nie wygląda to dobrze wygląda wręcz źle.
Jutro urodziny Marka. Jutro dzień serwisowy, oby nie sądny dzień.

31.05, Guilderton Caravan Park
Dziś po 14stej odebraliśmy auto z serwisu. Panowie w Daimler Truck Perth błyskawicznie zlokalizowali usterkę i błyskawicznie ustalili, że uszkodzona część jest dostępna w magazynie w Melbourne. Złamał się jakiś gówniany mały czujnik od hydrauliki wyciągarki. Wyglądało bardzo groźnie, tym bardziej dramatycznie, że wyciekający płyn hydrauliczny był czerwonawy i Zetros wyglądał, jakby krwawił. Dziś jesteśmy więc bogatsi w nowy czujnik i biedniejsi o „parę” dolarów.
Ale wszystko wróciło na swoje tory, bo jesteśmy znowu w drodze i we własnym „domu”. Przemierzyliśmy przyjazne Perth spacerowym krokiem w tę i spowrotem. Ładne miasto, dużo zieleni, ładnie zagospodarowane nabrzeże nad rzeką łabędzią. Azjatów, tak jak w Melbourne, bardzo dużo, choć tutaj jakby nieco mniej.
Marzy mi się jakieś miłe miejsce do dwudniowego obozowania, ale w cieple. Bo na razie, mimo, że słonecznie, wciąż dość chłodno.

01.06, Sandy Cape Recreational Park (niedaleko Jurien Bay)
No wreszcie, wreszcie! Wreszcie ciepło! Stoimy prawie na plaży – prawie, bo z okien Zetka widać ocean Indyjski, który dzieli od nas jedynie mała, piaszczysta wydma. Jest wczesne popołudnie, a byliśmy już dziś w kilku ładnych miejscach. Gwóźdź dzisiejszego programu – Nambung NP. i Pinnacles Desert. Potem po drodze liczne punkty widokowe i przydrożna reklama – Lobster Shank – która wprowadziła urozmaicenie w postaci homara z frytkami na śniadanie i żywego homara zakupionego na kolację, do samodzielnego przygotowania . Który to właśnie zażywa kąpieli w wiaderku z wodą oceaniczną. Musiał taką dostać, bo w słodkiej, pitnej wodzie, utonąłby w kilka minut. Na grillu potowarzyszą mu świeże krewetki, które na szczęście są martwe już od rana.
zatem – dzisiejsza środa – dzień bardzo pozytywny. Niestety nie dla homara…

03.06, Mullewa Caravan Park
Wczorajsze popołudnie i wczór spędziliśmy w miłym miasteczku Kalbari, by dziś udać się w głąb przylegającego do niego parku narodowego o tej samej nazwie. W parku – jak to w Australii –wyznaczone ścieżki do punktów widokowych, z których można podziwiać kanion i urwiska nad rzeką Murchison. Ładne miejsca, choć Australia wciąż jakoś nie bardzo potrafi „rozgrzać” nasze serca. I oczy.
Wczoraj wieczorem podjęliśmy decyzję o powrocie do pierwszej wersji planu eksploracji Australii – wyruszyć z Wiluny do Halls Creek historyczną trasą Canning Stock Route (CSR). Plan ten na jakiś czas został oddalonych z powodów rodzinnych, o których tu pisać nie będę. Ale bieg wydarzeń na ten moment pozwala nam do niego powrócić. Z Kalbari NP. udaliśmy się więc ponownie do Geraldton, by w nim skręcić na drogę 123, która zaprowadzi nas do Great Northern Hwy, a potem do Wiluny.
W małym miasteczku Mullewa, gdzie nie spodziewaliśmy się w ogóle turystów, bo okolica i najbliższe setki kilometrów nie oferują nic specjalnie ciekawego, zastaliśmy nabity po brzegi jedyny kemping, z trudem znajdując na nim miejsce dla siebie. Całe popołudnie głowiliśmy się, co też ich tu tylu przywiodło… Ostatecznie zajrzeliśmy w internety i tak okazało się, że właśnie jutro odbywa się tu doroczne rodeo – Mullewa Muster, wielkie, wyczekiwane święto w regionie! Zatem – zostajemy, nie przegapimy nadarzającej się okazji, by popatrzeć, jak się bawią Australijczycy w outbacku. W programie: rodeo, parada, występy zespołów country, wielkie barbeque. Taki folklor kojarzy mi się raczej amerykańsko niż australijsko, ale co tam, będzie się działo. Może nawet sobie na tę okoliczność sprawię „kombojski” kapelusz!

04.06, Meekatharra
Eeee tam… Nici z rodeo, beznadziejna ta Australia… Gdzie my w ogóle jesteśmy, na Islandii może? Na północy Norwegii? Zimno, leje od nocy, rankiem powitały nas niekończące się jeziora kałuż, dzieci w kaloszach i sztormiakach się w tych kałużach taplające i wielki znak zapytania nad planowanym rodeo. Czy my tu przyjechaliśmy marznąć i moknąć?
Jest noc, czyli godz. 18,00, ciemno choć oko wykol. Mimo pokonania ponad 400 km pogoda nie zmieniła się ani odrobinę, chyba że na gorsze. Wciąż pada, wciąż ciężkie, sinogranatowe chmury. Do Wiluny 180 km, ale patrząc na skutki ulewy właściwie już dziś żegnamy się z pomysłem przeprawy przez CSR. Widać nie było nam pisane… Są momenty, że mamy wątpliwości, czy Australia w ogóle była nam pisana, od początku, właściwie już od etapu organizowania transportu samochodu, nic nie układa się tak, jak powinno. Nawet kamp, na którym dziś stoimy, wygląda jak, za przeproszeniem, śmietnik. Zresztą tu większość kempingów tak wygląda – małe, ciasne, brudne, bez pomysłu i logiki. Tego mogliby się Australijczycy uczyć od Afrykańczyków.
Jestem dziś totalnie zniechęcona. Australijczycy mówią, że to najlepszy czas na podróżowanie po Australii – bo nie jest gorąco, a pora deszczowa minęła. Jak do cholery minęła? Chyba raczej się na nas uwzięła…

c d n

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy