2016 Australia etap I

Dobry początek

INTRO
29.04, Melbourne
Dziś musimy wymeldować się z hotelu, rezerwację założyłam na 3 dni z ta myślą, że zawsze można ja przedłużyć. Okazało się, że nie można jednak, hotel na weekend cały jest zajęty. Jesteśmy w samym centrum.
Na razie niczego nie szukamy, uzależniamy wszystko od obsługi portu, która dziś o 10.00 ma obejrzeć samochód i zdecydować o jego i naszych dalszych losach. Jeśli nam go dziś nie wydadzą, co jest bardziej niż mniej prawdopodobne, będziemy bezdomni. Zaplanowaliśmy już w razie czego ucieczkę z miasta na weekend, by w poniedziałek z nowymi siłami stawić się do dalszej walki o wydobycie samochodu od służb sanitarnych.
O 9.00 z hotelu odbiera nas Michael, agent, który opiekuje się naszymi papierami i ma ułatwić formalności. Jedziemy do portu – „naszym” samochodem wiezie nas Mike. Z doniesień internetowych blogów i relacji innych podróżnych wiemy, że w najlepszym przypadku procedury trwają kilka dni, w najgorszym – kilka tygodni. Jedno spojrzenie, znalezienie grudki piasku, listka, skrzydełka komara w zakamarkach podwozia lub zabudowy, skaże nas na dodatkowe koszty związane z transportem auta (nie może jechać na kołach, musi być zawieziony) do punktu czyszczenia (kwarantanna). To z kolei zajmuje czas, bo obowiązuje kolejka na zamówione usługi.
Nie nastawiamy się. Czekamy co się wydarzy.
Po formalnościach na bramie terminala (pozwolenie na wjazd na teren portu, oglądanie filmu instruktażowego o zasadach bezpieczeństwa w porcie, krótki test pisemny (!!!) z obejrzanego filmu) możemy wreszcie podjechać do Zetrosa, który na pierwszy rzut na przeżył transport morski w stanie nienaruszonym. Wiemy już, że mamy kompletnie rozładowane baterie (śledzi to Victron Energy) i w tym kierunku będziemy w pierwszej kolejności musieli zadziałać.
„Pan Sanitarka” już na nas czeka, przyjaźnie się uśmiecha. Czy to dobry omen?
Jako pierwsze prosi o opuszczenie i odkrycie motocykla, chce sprawdzić nr VIN. Potem prosi o otwarcie skrzynek bocznych, włącza latarkę i zagląda w zakamarki pod podwoziem…. Potem wchodzi do domu. Prosi o pootwieranie niektórych szaf i szuflad, o odkrycie schowka pod siedzeniem. Wciąż się uśmiecha, mruczy pod nosem „it looks good”. Dobry omen?
Po 10 minutach unosi dłoń z kciukiem ku górze. I już! Upewniam się, dopytuję czy rzeczywiście, czy to znaczy, że możemy DZIŚ odjechać? Tak! Tylko uzupełni papiery i wprowadzi je do systemu, co zajmie mu około 40 minut… Patrzymy na siebie z niedowierzaniem, ale już dzika radość wdziera się do świadomości.
I rzeczywiście! Po niespełna godzinie wyjeżdżamy za ogrodzenie terminala. Jeszcze tylko odwozimy Michaela do centrum, zasuwamy na lotnisko odda w wypożyczalni auto, taksówka powrotna kolejne 20 minut. I wyjeżdżamy z Melbourne!

c d n

Obejrzyj zdjęcia z wyprawy Przejdź do dziennika wyprawy